04 kwi Gdzie zjedliśmy w marcu? Podsumowanie miesiąca
Lubię marzec, za pierwsze promyki słońca. Można wreszcie zmienić zimową odzież na lżejszą i coraz więcej czasu spędza się na zewnątrz. W tym miesiącu pogoda była naprawdę dobra i sprzyjała częstym wyjściom. Wyjątkowo dużo razy jedliśmy na mieście. Ogarnęła nas niemoc jeśli chodzi o gotowanie i praktycznie w każdy weekend gdzieś się wybieraliśmy. Opisujemy kilka ciekawych miejsc i wydarzeń z tego miesiąca.
Pierwszy tydzień marca spędziliśmy na nartach. Wybraliśmy się już po raz drugi w okolice Verbier, położonego w samym centrum szwajcarskich 4 Dolin (region oferuje ponad 400 km tras). Trasy rozciągają się na wysokości od 1500m do 3300 m n.p.m. Miasteczko ma niesamowity klimat. Minusem są wysokie ceny, ale da się jeszcze je jakoś przełknąć. Podczas narciarskich wyjazdów zazwyczaj przygotowujemy sami śniadania i obiadokolacje, ale przekąski/lunche jemy na stoku, dzięki czemu mieliśmy okazję zajadać się galettes czy szwajcarskimi serami.

Wzięliśmy udział w kolacji degustacyjnej w
Orzo. To był perfekcyjnie przygotowany event. Jedną z atrakcji wieczoru był live cooking, podczas którego szef kuchni Jakub Reszka zaprezentował sposób przygotowania kilku dań i opowiedział o nich. Jesteśmy absolutnie zachwyceni przystawką burgos – to smażona kaszanka podawana z konfiturą z czerwonej cebuli i kozim serem. W Polsce najczęściej je się kaszankę opartą na kaszy, w tej natomiast zamiast kaszy użyto ryżu… sztos!

W ramach dań głównych zdecydowaliśmy się na steka hache (stek z siekanej wołowiny z dodatkiem parmezanu, suszonych pomidorów i oregano, jajko sadzone, sos wermut demi-glace, frytki i orkiszoleh) i beef prime rib (długo pieczone żebro wołowe, sos bbq, frytki z batata). Stek jest bardzo specyficzny – przez swoją teksturę przypomina bardziej mięso do burgera. Bardzo smakowała mi sałatka – dzięki zawartości mięty i innych ziół była lekka i świeża.

W naszej relacji z tego wydarzenia na InstaStory napisaliśmy, że w Orzo podoba nam się klimat i wnętrze pełne roślin, jednak oceniając jedzenie dania główne są mocno przeciętne. Jesteśmy w ogromnym szoku ilu z Was postanowiło do nas napisać i podzielić się podobnymi spostrzeżeniami. Wiele osób zasugerowało, że dobrym rozwiązaniem byłoby skrócenie karty i dopracowanie kilku dań perełek. My to popieramy. Chętnie wrócimy na pyszne burgos, ale na dania główne z obecnej karty już niekoniecznie.
Odkryliśmy cudowną perełkę na Jeżycach –
Easythaiger. To malutki bar z tajskim jedzeniem prowadzony przez pasjonatów kuchni.Wszystkie składniki przygotowują sami – nie korzystają z gotowych past czy sosów. Menu jest krótkie i już to odróżnia Easythaiger od pozostałych tajskich miejsc w Poznaniu. Są w nim trzy rodzaje pad thaiów (z krewetkami, wieprzowiną lub tofu), kaeng khaio wan, czyli zielone curry z kurczakiem, tom kha kai – pikantna zupa z mlekiem kokosowym, kurczakiem, świeżym chilli i galangalem i deser – wariacja na temat mango sticky rice. Wszystkie potrawy są bardzo aromatyczne, mocne w smaku, a poziom ostrości jest dostosowywany do preferencji klienta. Pad thai z Easythaiger nie jest do końca tradycyjny, ale jest absolutnie przepyszny! Są w nim między innymi grzyby shitake, marchew, rzodkiew daikon. Naszym zdaniem jest to najlepszy pad thai w Poznaniu!
Oczywiście, mimo wielu zachwytów znaleźliśmy kilka minusów – chętnych na jedzenie jest sporo, a w tak maleńkim lokalu właściciele nie są w stanie przygotowywać szybciej jedzenia, dlatego czas oczekiwania może sięgać nawet godziny. Warto wtedy zamówić i przejść się na spacer np. do pobliskiego Parku Sołackiego/ Ze względu na to, że niemal połowę lokalu zajmuje kuchnia – czekając na swoje zamówienie uderzają was wszystkie dochodzące z niej zapachy, co nie każdemu może odpowiadać. Rozwiązaniem może być siedzenie na zewnątrz, jeśli tylko pogoda dopisuje, to bardzo to polecamy! Mega trzymamy kciuki za EasyThaiger i mamy nadzieję, że wkrótce uda im się otworzyć większy lokal.

Wzięliśmy udział w nowym festiwalu –
Miksologia. To wydarzenie poświęcone kulturze koktajlowej, którego głównym celem jest poznawanie miejsc, oferujących najlepsze koktajlowe propozycje. To taki Culinary Fest, ale w wersji dla barów
Coctail bary, które biorą w nim udział przygotowują festiwalowy drink, dostosowany do tematu przewodniego, który przez okres trwania festiwalu (14 dni) podlega ocenom uczestników. Tematem przewodnim pierwszej edycji były „Nowe klasyki” – można było spróbować klasycznych wersji w zupełnie nowej odsłonie. Niestety udało nam się odwiedzić tylko jedno miejsce, bo mieliśmy bardzo napięty grafik. Nasz wybór padł na Dash. Uwielbiamy to miejsce – za klimat jak z lat 20., pyszne koktajle i barmanów, którzy mają ogromną wiedzę i zajawkę na to co robią. Festiwalowy drink to “Daughter of Corinth” – wariacja klasycznego Pornstar Martini. Nam bardzo smakował!

Byliśmy na otwarciu Rodizio de Brasil - pierwszej w Poznaniu restauracji z kuchnią brazylijską. Koncept jest ciekawy, do wyboru są dwie opcje all-you-can-eat: bufet mięsny (89zł/osoba) lub bufet bezmięsny (49zł/osoba). Można także zamówić po prostu dania z karty (takiego misz maszu nie widzieliśmy od dawna, w menu są mięsa na szpadach, włoskie makarony, sałatki, a nawet żurek). Zdecydowaliśmy się na wizytę w dzień otwarcia ze względu na ogromną ciekawość i atrakcyjne ceny bufetu (39 lub 69 zł/osoba). Dodatkową atrakcją wieczoru był pokaz brazylijskich tańców.
Szwedzki stół składa się z owoców, warzyw, sałatek, serów i deserów. Nie znam brazylijskich dań, ale sam bufet przypominał bardziej przeciętną restaurację grecką. Było także sushi – naszym zdaniem totalnie nietrafiony pomysł. Było niedbale pozwijane, a do wyboru był tylko łosoś, paluszek krabowy lub opcje wege, nie było także pałeczek. Moim zdaniem w bufecie szału nie ma, dlatego zdecydowanie nie polecam zamawiania opcji all-you-can-eat w wersji bezmięsnej. Specjalnością Rodizio de Brasil mają być jednak grillowane na szpadach mięsa i skupmy się na tym. Kelnerzy krążący po sali serwują piersi z kurczaka w boczku, udka, pikantne kiełbaski, wieprzowinę i stek wołowy. Mięsa są bardzo dobre. Dodatkowo na szpadach podawany jest także grillowany ananas posypany cynamonem. Pysznie!

Przejdźmy to tego, co nam przeszkadzało. Po pierwsze był to totalny brak koordynacji serwowania dodatków i mięs. Przykładowo podeszła do nas pani kelnerka z ziemniakami, a następnie z warzywami, a na mięso czekaliśmy kolejne pół godziny. Nie podoba mi się też to, że z założenia na jednym talerzu i jednymi sztućcami je się np. krwistego steka i banana w cieście.

Co do samego miejsca – na pochwałę zasługuje piękny wystrój, bardzo dużo roślin i dbałość o detale – urzekły mnie świeże piwonie w łazience. Ale jednocześnie mam wrażenie, że osoby, które prowadzą to miejsce nie udźwignęły ciężaru hucznego otwarcia. Obsługa była totalnie nieprzygotowana, panie kelnerki zaliczyły wiele wpadek, nie potrafiły nawet opowiedzieć w kilku zdaniach na czym polega koncept bufetu. Na napoje czekaliśmy 50 minut. Czy wybierzemy się ponownie? Raczej nie.
W ostatni weekend marca zjedliśmy kolację w Brasserie Brique - urokliwej restauracji pośród ceglanych kamienic poznańskiego Łazarza. Testowaliśmy dania z nowej karty przygotowanej przez szefa kuchni Arkadiusza Huka. Arek szkolił się przez 4 lata pod okiem Ernesta Jagodzińskiego w Cucinie, a następnie zdobywał doświadczenie w gwiazdkowych restauracjach w Niemczech. W Brasserie Brique tworzy dania, które są wynikiem romansu kuchni francuskiej i polskiej w nowoczesnym wydaniu. Wszystkie dania, które próbowaliśmy miały “to coś”, ale największe wrażenie zrobił na nas tatar z polędwicy wołowej. Brasserie Brique to bardzo przytulne, kameralne miejsce ze smaczną kuchnią – polecamy na przykład na wieczór we dwoje :)

To by było na tyle! Koniecznie dajcie znać, co sądzicie o tego typu wpisach i o miejscach, które opisujemy. Do usłyszenia!
No Comments